Jeśli nie chcemy doprowadzić do ruiny gospodarczej i moralnej naszego kraju, powinniśmy rocznie wydawać dodatkowo (ponad to, co obecnie):
ok. 40 mld zł na inwestycje energetyczne,
ok. 30 mld zł na badania i rozwój,
ok. 50 mld zł na ochronę zdrowia,
ok. 30 mld zł na edukację.
Skąd takie liczby?
Jeden gigawat elektrowni jądrowej kosztuje 25 mld zł. Aby odejść od węgla, potrzebujemy ich co najmniej 25, czyli ponad 600 mld zł. Jeżeli rozłożymy transformację energetyczną na 15 lat, wyjdzie 40 mld zł rocznie. Plus-minus 10, bo jeszcze trzeba usprawnić sieć energetyczną, a odejście od węgla można przesunąć o kilka lat.
Na B+R (badania i rozwój) przeznaczamy ok. 1 proc. PKB, czyli ok. 20 mld zł. W krajach cywilizowanych standardem jest 2,5-4 proc. PKB. Zatem powinniśmy wydawać jeszcze co najmniej 30 mld zł.
Ochrona zdrowia to w Polsce kwota poniżej 4000 zł na mieszkańca. Czechy wydają ponad 7000 zł. Żeby osiągnąć ich poziom, musielibyśmy dołożyć do ochrony zdrowia 3000 zł i pomnożyć je przez 38 mln ludzi. Wynik to ponad 100 mld zł. Takich pieniędzy nie zdobędziemy, więc należy urealnić sumę do 50 mld zł.
W naszym kraju pracuje przeszło 500 tysięcy nauczycieli, którzy zarabiają żenująco mało. Jeżeli każdemu dodalibyśmy do pensji po 5000 zł, osiągnęlibyśmy kwotę 30 mld zł. Za mniejsze pieniądze nigdy nie będziemy mieli dobrych pedagogów.
Razem stanowi to cca. 150 mld zł, których aktualnie nie mamy. Wręcz przeciwnie: i bez tych wydatków zadłużamy się w tempie bezprecedensowym. Natomiast do.powyższego oszacowania należy podejść z wyrozumiałością. Może potrzeba mniejszych środków, np.”tylko” 120 mld zł? Choć gdybyśmy chcieli naprawdę uzdrowić służbę zdrowia, to i 200 mld zł byłoby za mało.
Skąd więc wziąć potrzebne pieniądze?
Kluczem jest jeden wskaźnik, o którym bardzo mało się mówi – aktywności zawodowej. W Szwecji, Niemczech, Szwajcarii czy Holandii zatrudnia się 75-80 proc. osób zdolnych do pracy. W Polsce wskaźnik ten stanowi zaledwie 65 proc.
Tym bardziej, że są to dane nie uwzględniające różnicy wieku emerytalnego, który sytuuje się u nas na wyjątkowo niskim poziomie, szczególnie dla kobiet.
Można więc sobie wyobrazić, że gdybyśmy pod tym względem dogonili Szwecję, nasz PKB mógłby wzrosnąć o ok. 10 proc. A to już o 200 mld zł rocznie więcej w gospodarce, i to nie poprzez drukowanie pieniędzy bez pokrycia, a dzięki ludzkiej pracy.
Jak to wyliczyłem? Jeśli 65 proc. ludzi wytwarza PKB warte 2 biliony złotych, to 75 proc. wytwarza 2,3 biliona. Oczywiście, tych dodatkowych 10 proc. osób jest mniej wykwalifikowanych, więc PKB nie wzrośnie raczej o 300 mln, tylko właśnie o 100-200.
Warto zacząć o tym rozmawiać i zasugerować dwie metody zwiększenia aktywności zawodowej Polaków:
- radykalne podniesienie wieku emerytalnego,
- zapewnienie wszystkim dzieciom żłobków i przedszkoli.
Korzystne byłoby też zniesienie programu 500+, ale to chyba da się zrobić tylko dla najlepiej zarabiających.
Trzeba też zdawać sobie sprawę, że wyliczenia powyższe dotyczą PKB, a anonsowane wydatki odnoszą się do budżetu państwa (ok. 25 proc. PKB). Dlatego wraz z ideą zwiększania liczby zatrudnionych Polaków, należy myśleć o szerszej prywatyzacji ochrony zdrowia i edukacji. Firmy powinny zająć się także energetyką oraz badaniami naukowymi. Ale to już temat na inny artykuł.
Michał Leszczyński