Zakazy dla samorządowców

Jadwiga jest cenioną twórczynią internetową, vlogerką i youtuberką. Ma duże zasięgi, wielu czytelników. Realizuje kampanie promocyjne i reklamowe. Poświęciła pięć lat na zbudowanie wiarygodności oraz zebranie wokół siebie zaangażowanej społeczności. Utrzymuje z tej działalności siebie, swoją rodzinę i dwie osoby które z którymi tworzy treści. Jej aktywność dotyczy szeroko rozumianej mody.

Jarek mieszka w małej miejscowości, niedaleko miasta, w którym ma niewielką sieć sklepów spożywczych. Zatrudnia kilka osób, w tym sprawną kadrę kierowniczą, więc nie angażuje się w bieżące funkcjonowanie swoich sklepów.

To spełnieni ludzie, prowadzący swoje firmy, ale przede wszystkim społecznicy. Od lat angażują się w działalność na rzecz swoich sąsiadów – uczestniczą w radzie rodziców czy osiedla, lokalnych organizacjach społecznych i życiu politycznym. W ostatnich wyborach samorządowych Jadwiga stanęła na czele lokalnego komitetu. Mieszkańcy jej zaufali i została wybrana na wójta swojej miejscowości. Jarek wspierał pana Kowalskiego, kandydata na burmistrza  w swoim miasteczku. Ze względu na swoje doświadczenie i wykształcenie (ekonomista) pomagał mu przygotować część gospodarczą programu. Po wygranych wyborach pan Kowalski zaproponował Jarkowi objęcie funkcji swojego zastępcy, by mogli wspólnie zrealizować nakreślone plany.

Wszyscy więc (oczywiście, poza przegranymi konkurentami) powinni być zadowoleni. Samorząd zyskał nowych ludzi ze świeżym spojrzeniem i wieloma doświadczeniami, które będą mogli wykorzystać do rozwoju społeczności lokalnej. Nasi bohaterowie nie dostali jednak szansy pracy w urzędach gmin – organy nadzorcze po trzech miesiącach uchyliły ich mandaty i pozbawiły funkcji. Dlaczego?

Ustawodawca uznał, że aby móc piastować stanowisko wójta lub jego zastępcy, nie wolno prowadzić działalności gospodarczej ani mieć udziałów w spółkach. Ponieważ Jadwiga i Jarek tworzyli swoje firmy latami i działały one z sukcesem, nie zdecydowali się na ich zamknięcie. Musieli więc zrezygnować z funkcji publicznych. Przecież skoro pracują w samorządzie, nie mogą równocześnie prowadzić firm. Czas nie jest z gumy…

Oboje zdawali sobie sprawę z tych ograniczeń, przygotowując się do pracy w samorządzie. Zatrudnili więc w firmach na miejsca kierownicze odpowiednich ludzi, by nie musieć angażować się bieżące działania, ale jednak zachować przedsiębiorstwa i stworzone miejsca pracy.

Ustawodawca uznaje jednak, że to za mało. „Nieważne, że kogoś zatrudniasz do prowadzenia firmy, Ty jej nawet nie możesz mieć” – zdaje się mówić. Czemu? Zastanówmy się nad ewentualnymi zagrożeniami i odpowiedzmy na pytanie, czy można sobie z nimi poradzić.

Brak czasu – to już wyjaśniliśmy. Bez problemu można zatrudnić kogoś na funkcję menadżera. Nie ma potrzeby likwidacji czy sprzedaży firmy. W różnych sytuacjach stosuje się praktykę, że właściciel nie prowadzi działalności operacyjnej, zachowując jedynie nadzór.

Możliwy konflikt interesu: firma urzędnika będzie zarabiała na kontaktach z samorządem. Tu wystarczyłby zapis o zakazie startowania w przetargach organizowanych przez ten sam szczebel samorządu. Dodatkowo można zakazać prowadzenia firmy na majątku publicznym ( to już jest zakazane)

Obawa, że ktoś wykorzysta stanowisko i będzie nieformalnie wpływał na preferowanie firmy związanej z burmistrzem, np. poprzez robienie zakupów w sklepie spożywczym Jarka. Ten argument w czasach ogromnej konkurencji jest humorystyczny. Mamy również odpowiednie, „trzyliterowe” służby, które chętnie przyglądają się ludziom na świeczniku.

Zresztą przed tymi problemami i tak się nie ochronimy, gdyż łatwo je obejść. Przy założeniu nieuczciwości (np. przepisaniu firmy na członka rodziny), jeśli ktoś będzie chciał oszukiwać, znajdzie sposób. Natomiast zmuszanie do przepisania, sprzedania lub likwidacji firmy uderza przede wszystkim w osoby uczciwe. Nie ma potrzeby tworzenia atmosfery, że każdy przedsiębiorca to złodziej i nie można mu ufać.

Politycy (również lokalni) poddawani są weryfikacji podczas wyborów. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości co do ich uczciwości zarówno opinia publiczna, jak i opozycja na pewno je podniesie oraz podda pod osąd w kolejnych wyborach.

Są więc różne możliwości, by uporać się z problemem firm prowadzonych przez samorządowców, zadowalając wszystkie strony. Mieszkańcy byliby spokojni, a samorządowiec nie karany za swoją aktywność i umiejętności biznesowe. Jednak w tym przypadku, z gracją drwala, poradzono sobie z najprościej: po prostu – nie. Nie wolno. Jeśli masz firmę, nieważne jaką, musisz ją zamknąć lub sprzedać. Pół biedy, jak posiadasz spółkę prawa handlowego – przepiszesz ją na kogoś z rodziny: dzieci, rodziców czy  współmałżonka. Choć przepisanie to też sztuczny twór, który przed niczym nie chroni, gdyż dany włodarz może swój czas poświęcać na firmę, kosztem działania na rzecz miasta, nawet jeśli formalnie właścicielem przedsiębiorstwa ustanowi żonę. Natomiast jeśli masz jednoosobową działalność gospodarczą, nic nie możesz zrobić poza jej zamknięciem.

Co to oznacza dla samorządów i Polski? Oczywiście, nie chodzi o przykładowych Jadwigę i Jarka. Chodzi o setki czy tysiące aktywnych ludzi, którzy do czegoś doszli finansowo czy zawodowo, i nie idą do polityki, żeby się dorobić. Mają już osiągnięcia oraz są na tym etapie, że chcą się podzielić wiedzą i umiejętnościami. W takich sytuacjach w większości po prostu wycofają się z aktywności publicznej, nawet nie podejmując startu w wyborach. Firmy nie tylko bowiem przynoszą im zdecydowanie większe zarobki niż małe pensje samorządowe; mają też pracowników, umowy, kredyty… Ciężko to zlikwidować w parę miesięcy, szczególnie że kadencja trwa tylko kilka lat. Jeżeli ktoś nie zostanie ponownie wybrany, staje przed alternatywą zostania bezrobotnym lub zaczynania od nowa działalności gospodarczej.

Nie wiemy, ilu wartościowych ludzi już na etapie zastanawiania się nad swoim wejściem do lokalnej polityki rezygnuje, wiedząc o takich ograniczeniach. Jeśli straciliśmy choć jednego potencjalnego wójta, burmistrza, prezydenta czy ich zastępcę, już nie było warto.

Na końcu pojawia się szereg  pytań: co stoi za tymi przepisami, skoro np. w przypadku posłów nie ma takich restrykcji? Czy ograniczenia, obowiązujące parlamentarzystów, nie wystarczyłyby w przypadku samorządowców? Czego się bano? Czy zmiana tych ograniczeń nie wprowadziłaby wiele „świeżej krwi” do samorządu, który – sadząc po wieloletnich kadencjach niektórych włodarzy – potrzebuje nowych kadr? Dlaczego nie wolno być członkiem zarządu czy rad nadzorczych spółek, stowarzyszeń, fundacji, ba, nawet kół łowieckich, a można być członkiem rady nadzorczej spółdzielni mieszkaniowej? Czy bycie właścicielem rodzinnego gospodarstwa rolnego tak bardzo różni się od bycia właścicielem rodzinnego zakładu szewskiego? Wójt-rolnik nie musi przestać obsiewać, a wójt-szewc już zelówek przyklejać nie może? Czy to ma sens?

Warto rozpocząć dyskusję na ten temat, tym bardziej w świetle niedawnych oskarżeń pod adresem Prezydenta Wałbrzycha, pokazujących, że nie jest to tylko wymyślony problem publicystyczny.

Waldemar Szatanek

Inne wpisy

Menu